Jeśli myślisz, że UMCS to tylko kolejna uczelnia, gdzie ludzie wkuwają wzory i klepią referaty, to grubo się mylisz. Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie ma w sobie coś więcej – ma duszę. Od ponad 80 lat, czyli od 1944 roku, kiedy to wszystko się zaczęło, kształtuje nie tylko umysły, ale i charaktery studentów, naukowców, a nawet artystów, którzy czasem bardziej przypominają wolne duchy niż akademickie roboty. To największa uczelnia we wschodniej Polsce, która łączy w sobie klimat starych dobrych czasów z tym, co nowe i świeże. Ale co tak naprawdę kryje się za tymi murami? Usiądź wygodnie, bo zaraz Ci opowiem, co sprawia, że UMCS to nie jest zwykła „szkoła wyższa”.
Historia, która wciąż żyje
Wyobraź sobie Polskę zaraz po wojnie – ruiny, chaos, a w tym wszystkim ktoś wpada na pomysł, żeby założyć uniwersytet. Szalony ruch, prawda? A jednak w 1944 roku UMCS wystartował, i to z przytupem. Nazwali go na cześć Marii Curie-Skłodowskiej, tej niesamowitej kobiety, która rozkładała atomy na części pierwsze i pokazywała światu, że wiedza to siła. Pamiętam, jak kiedyś na wykładzie z historii profesor rzucił: „UMCS powstał, bo ktoś uwierzył, że z popiołów da się zbudować przyszłość”. I wiesz co? Miał rację. Te początki były skromne – kilka sal, garstka zapaleńców – ale szybko zrobił się z tego intelektualny magnes na cały region.
Dzisiaj, jak przejdziesz się po kampusie w centrum Lublina, poczujesz ten klimat. Stare budynki stoją ramię w ramię z nowoczesnymi gmachami, a w powietrzu unosi się coś jakby duch dawnych lat. Biblioteka Główna? To prawdziwa skarbnica – tysiące książek, stare rękopisy i ta cisza, w której słychać szept przeszłości. Raz zasiedziałem się tam do późna, szukając materiałów do pracy o lingwistyce, i przysięgam, że czułem się jak w filmie o Indianie Jonesie, tylko bez bicza.
Ludzie, którzy są solą tej ziemi
UMCS to przede wszystkim ludzie – studenci, którzy czasem wyglądają, jakby żyli na kawie i marzeniach, i wykładowcy, którzy potrafią zarazić Cię pasją do rzeczy, o których wcześniej nie miałeś pojęcia. Pamiętam mojego kumpla z chemii, który po zajęciach z jednym z profesorów stwierdził, że chce „rozłożyć świat na pierwiastki”. I wiesz co? Ten gość teraz robi doktorat w Niemczech! Na UMCS-ie masz ponad 200 kierunków – od matmy po sztukę – więc każdy znajdzie coś dla siebie, nawet jeśli jesteś typem, który woli malować obrazy niż liczyć równania.
A te „Kozienalia”? To nie jest zwykły festiwal studencki – to wybuch energii! W zeszłym roku, w maju 2024, widziałem, jak tłum szalał pod sceną, a ja stałem z piwem w ręku i myślałem: „To jest życie”. Koła naukowe, organizacje, imprezy – tu się nie da nudzić. Kadra? Niektórzy to prawdziwe gwiazdy – ich badania są cytowane na całym świecie, a oni i tak znajdują czas, żeby pogadać z Tobą o życiu przy kawie w bufecie.
Nauka, która ma sens
UMCS to nie tylko wkuwanie – to miejsce, gdzie rodzą się pomysły, które mogą coś zmienić. Interdyscyplinarność to tu słowo klucz. Widziałem, jak ekipa od biologii dogadywała się z informatykami, żeby wymyślić apkę do monitorowania zmian klimatu. A teraz, w 2025 roku, kiedy wszyscy żyjemy tematem ekologii, takie projekty to złoto. Uczelnia współpracuje z zagranicznymi instytucjami, więc czasem masz wrażenie, że jesteś w centrum świata, a nie tylko w Lublinie.
No i lokalna społeczność – UMCS nie zapomina, skąd się wywodzi. Wykłady otwarte, warsztaty dla dzieciaków, festiwale nauki – to wszystko sprawia, że uniwersytet żyje razem z miastem. Jak mawia moja babcia: „Dobre drzewo owocuje dla wszystkich”. I UMCS właśnie taki jest.
Sekrety, o których nie piszą w folderach
Kampus ma swoje perełki. Ogród Botaniczny? To mój azyl – serio, jak mam dość deadline’ów, idę tam posiedzieć wśród kwiatów i udawać, że świat nie istnieje. Centrum Kultury Fizycznej to z kolei raj dla tych, co lubią się ruszać – raz próbowałem tam jogi i, powiedzmy, że moja elastyczność zostawia wiele do życzenia. A stare budynki Wydziału Humanistycznego? Jakbyś wszedł do wehikułu czasu – te skrzypiące podłogi i zapach starych książek to coś, co zostaje z Tobą na długo.
Dlaczego UMCS ma duszę?
To proste – tu się czuje, że jesteś częścią czegoś większego. Może to magia Lublina, może dziedzictwo Marii, a może po prostu ludzie, którzy sprawiają, że chce się tu wracać. UMCS to nie tylko mury i dyplom – to miejsce, gdzie marzenia dostają skrzydeł, a Ty uczysz się, że nauka to nie tylko suche fakty, ale prawdziwa przygoda.
Jak raz tu wpadniesz, to już przepadłeś. W zeszłym tygodniu rozmawiałem z kumplem, który właśnie skończył studia na UMCS-ie, i powiedział: „Wiesz, to nie była tylko uczelnia – to był dom”. I myślę, że to najlepiej oddaje, o co tu chodzi. UMCS zostaje w sercu – i to nie jest żadna ściema.